Dodano: 29.10.2018, Kategorie: Gabinet
Z pamiętnika młodego dentysty
Chrzest bojowy po weekendzie. Już przed ósmą dopada mnie pacjentka, która twierdzi, że nie wyjdzie z przychodni, dopóki jej nie przyjmę. Że z bólem, że tylko na moment, bo zaraz do pracy. I koniecznie musi być na kasę chorych. Kolejka pacjentów sapie nam za plecami niczym parowóz. Kobieta siada na fotel. Co boli? A te korzenie siódemki. Kiedyś było mówione, że do usunięcia, ale ona to by najchętniej chciała, żeby ktoś podjął się odbudowy. Zaglądam. Nikt się nie podejmie. Korzenie rozseparowane, próchnica studnia, zgłębnik wpada jak w masło. „Do ekstrakcji” – oświadczam z żalem. „A, tak myślałam” – odpowiada beztrosko pacjentka. – „A jedynki by mi pani teraz na fundusz nie zrobiła?”. Łapię się za głowę, z poczekalni wieje frustracją i groźbą nadciągającego linczu. Delikatnymi słowy uświadamiam pacjentce, że nie mamy czasu. Skierowanie do chirurga, proszę bardzo. Po jej wyjściu słyszę przez uchylone okno: „No nie zrobiła mi. Nie, taka młoda pinda. Wieczorem przyjdę do tej starej”. Na studiach nie było przedmiotu „Bądź sprytniejszy niż chytra baba z Radomia”. A szkoda.
Wtorek
Podczas wizyty adaptacyjnej cudem unikam kopnięcia w głowę wymierzonego przez sześciolatka. Rodzice pedagodzy, zatem przygotowanie mamy pierwszorzędne. Dziecko wyje i piszczy jak opętane, na koniec gryzie matkę, kopie w asystor i wybiega z gabinetu.
„Mówiłem, że nic na siłę” – oświadcza z wyższością tatuś, uspokajająco klepiąc po głowie małego potwora. Zbieram z podłogi narzędzia i resztki godności.
Środa
Starsza pani robi mi wykład na temat skomercjalizowania higieny jamy ustnej. Powinniśmy wrócić do natury. Zioła i czyszczenie zębów palcem. Ewentualnie soda oczyszczona i sucha szczoteczka. Picie moczu. Koniecznie o poranku. Pasty to mogę sobie wsadzić, bo pacjentka wie, jak wyglądają układy z firmami farmaceutycznymi. Samochody i wycieczki na wyspy egzotyczne. Zabawne, bo ja nic o tym nie wiem. Do tej pory dostałam raptem jeden długopis i paczkę próbek past dla pacjentów. Dzień pod znakiem słów Sokratesa: „Wszystko, co wiem, to to, że nic nie wiem, inni natomiast sądzą, że wiedzą to, czego nie wiedzą”. Może warto zrobić z tego naklejkę na
zderzak.
Czwartek
Na fotel siada trzydziestoletni pacjent, wyraźnie jeszcze „wczorajszy” i przepalony. Po otwarciu ust okazuje się, że będziemy usuwać. W trakcie znieczulenia pacjent rzuca się, w efekcie czego zakłuwam się igłą szóstką. Wyjaśnia, iż nie spodziewał się i że ogólnie to jest taki raczej delikatny. Fantastycznie. Rączka w rączkę idziemy do dyżurki pielęgniarek zrobić testy na WZW i HIV. Oczywiście, jak każdy szanujący się medyk, panicznie boję się pobierania krwi. Pacjent natomiast poddaje się wszystkim procedurom dość beztrosko. Może i ja powinnam pić przed pracą. Tak na wzmocnienie odporności na stres. I pewniejszą rękę.
Piątek
Z fascynacją przyglądam się kolejce do rejestracji, ukryta za stosem papierów. Potężny mężczyzna o kuli ryczy na panią w okienku: „Czterdzieści lat składki płacę, należy mi się na fundusz. Mam być dzisiaj przyjęty”. „Dowód osobisty” – odpowiada nieporuszona rejestratorka. „Panie” – wtrąca się rumiana pacjentka w średnim wieku – „wynocha stąd, ja na ósmą umówiona jestem”. Z tyłu ogonka z ożywieniem rozprawiają dwie siwe babunie, pochylając do siebie głowy. Pełna konspiracja. „To pani spróbuje tę protezę domestosem polać, odczekać, zęby będą jak z reklamy” – doradza jedna szeptem. „A pani tak próbowała?” – zapytuje ta druga. „No nie” – odpowiada tamta powoli – „sąsiadka mi doradziła. Ale już nie dopytam, bo umarła” – kończy z nostalgią.
Zaintrygowana, wklepuję w wyszukiwarkę „Wybielanie zębów metodą domową”. Jest! Domestos, sok z pomarańczy, banan, ajax. Cudo. Porcelana w ustach czy w łazience, wszystko jedno. Człowiek to jednak głupi po tych studiach.
Sobota
Zrywam się o szóstej i chcę wybiegać do pracy. Zaspałam. A nie, dzisiaj na dziewiątą! W korytarzu wpadam na swojego współlokatora, który dopiero wraca z imprezy. Na co dzień zajmuje się pracą papierkową i notorycznie znika z niej wcześniej pod coraz bardziej wymyślnymi pretekstami. Pogrzeb babci na ten przykład odbył się już pięć razy. Ostatnio w zeszłą środę. Współlokator ów obdarza mnie przeciągłym spojrzeniem opuchniętych oczu i oświadcza: „Nie wyobrażasz sobie, jaki miałem ciężki tydzień”. No nie, nie wyobrażam sobie. Ni w ząb sobie nie wyobrażam.
Autor:
lek. dent. Monika Żbikowska
Zdjęcie:
Fotolia