Dodano: 18.03.2015, Kategorie: Rozmowy
Robimy, co możemy!
Wywiad z prof. dr. hab. Stanisławem Spornym, konsultantem z dziedziny patomorfologii dla województwa łódzkiego.
Jest pan profesor konsultantem z patomorfologii dla województwa łódzkiego. Jakie kompetencje należą do pana, dużo mówiło się, że mają one ulec zmianie?
Rzeczywiście 1 września 2012 r. objąłem funkcję konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie patomorfologii dla województwa łódzkiego. Nie wdając się w szczegóły, do moich obowiązków należą szeroko pojęte działania opiniotwórcze, doradcze i kontrolne związane z bieżącą działalnością tego pionu służby zdrowia wraz z obowiązkiem informowania stosownych instytucji zarządzających i realizujących zadania medyczne. Muszę podkreślić, iż wizytując placówki patomorfologiczne, nigdy nie spotkałem się z niechęcią ze strony personelu czy dyrekcji szpitali. Wszyscy mają świadomość, że służy to poprawie warunków i wyników pracy, a nie działaniom karno-odwetowym. Jako konsultant wojewódzki muszę także interesować się szkoleniem podyplomowym lekarzy, którzy pragną zdobyć specjalizację z patomorfologii. Pyta pani o zmiany w kompetencjach konsultantów wojewódzkich. No cóż! Jedyną odczuwalną zmianą był obowiązek złożenia oświadczenia, że nie mamy konfliktu interesów, czyli nie pracujemy dla prywatnych koncernów, firm, fabryk etc., działających na rzecz medycyny. Potrzeba takiego tłumaczenia się spowodowała, że wielu konsultantów krajowych i wojewódzkich zrezygnowało z pełnienia swoich funkcji. Pozwoli pani, że nie będę się na ten temat wypowiadał.
Piastuje pan profesor stanowisko wiceprezesa Polskiego Towarzystwa Biopsji Narządowej, jest przedstawicielem Polski w Europejskim Towarzystwie Cytologicznym…
Z dumą przypominam też, że od 1978 r. należę do Polskiego Towarzystwa Patologów, a nawet przez jedną kadencję byłem prezesem Oddziału Łódzkiego PTP. Działam też w Polskim Towarzystwie Tyreologicznym od chwili jego powstania. Jestem również współzałożycielem Polskiej Grupy Nowotworów Endokrynnych (PGNE), której zadania realizujemy głównie na terenie Centrum Onkologii w Gliwicach. Właśnie swoją pracę w ramach i na rzecz tego komitetu uważam za szczególnie ważną i przynoszącą praktyczne korzyści chorym z terenu całej Polski. W najbliższym czasie z naszym udziałem będzie zorganizowana cykliczna konferencja (tym razem w Wiśle, w listopadzie br.), na której zostaną ustalone aktualne rekomendacje dotyczące standardów diagnostyczno-terapeutycznych w chorobach tarczycy.
Jest pan laureatem szeregu nagród: Rektora Akademii Medycznej, obecnie Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, Indywidualnej Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej oraz Rektora Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Kaliszu…
Mój stosunek do nagród i odznaczeń jest dość specyficzny. Miło być wyróżnionym. Pamiętam jednak epidemię obwieszania się medalami przez prominentów i przedstawicieli ich zaplecza w PRL-u, co zdewaluowało taką formę eksponowania dokonań człowieka. Najwyższym wyróżnieniem w medycynie pozostaje nadal Nagroda Nobla. Oczywiście ja jej nie dostanę, bo za co? Sądzę też, iż w najbliższym czasie nikt pracujący na rzecz nauk medycznych na terenie Polski na nią nie zasłuży. Będę im życzliwie kibicował, dopóki będę żył.
W Polsce pracuje około 350 patomorfologów, więc stosunkowo niewielu. Jakie jest zapotrzebowanie, jeśli chodzi o tę specjalność?
Ilu w Polsce pracuje patomorfologów, nie jest tak łatwo ustalić. Sadzę, iż bliższa prawdzie jest liczba 400 czynnych zawodowo specjalistów. Jeśli doliczymy do tego osoby szkolące się, to zbliżymy się do wartości 700. Czy to mało? Oczywiście, że tak. Ale wytworzyła się ostatnio sytuacja paradoksalna. W Polsce powstały firmy zewnętrzne oferujące usługi z dziedziny patomorfologii, które poprzez silną ekspansywność, relatywnie niskie płace personelu i ceny badań poniżej rzeczywistej wartości, opanowują rynek, dysponując niezbyt liczną kadrą. W związku z tym dyrektorzy szpitali chętnie rezygnują z utrzymywania własnych zakładów patomorfologii, zwalniając przy okazji personel techniczny i lekarski. Zatem wytwarza się „taśmowa” produkcja rozpoznań, bez możliwości stałej i osobistej konsultacji medycznej. Nie ma szans na zorganizowanie regularnych konferencji kliniczno-patologicznych, o które walczyli od lat nasi nauczyciele i mistrzowie. A przecież szumnie wprowadzono pakiet onkologiczny. Rysuje się wiec kolejne zagrożenie dla jego funkcjonowania.
Jest to również mało popularna specjalizacja. Czy jest jakiś sposób, aby zmienić tę tendencję?
Czarno to widzę. Prowadząc zajęcia na kursach w Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego, wsłuchuje się w to, co mówią młodzi lekarze, przyszli patomorfolodzy. Jednym z problemów jest brak waloryzacji wynagrodzenia dla rezydentów od 2008 r., ale także niskie płace po zdobyciu specjalizacji i brak szeroko rozumianego szacunku dla wysiłku patomorfologów. Ostatnio zrodził się także problem braku dofinansowywania kursów w CMKP, co utrudnia naukę kandydatom spoza Warszawy. Dowodem na brak zainteresowania tą specjalnością niech będzie fakt, iż w województwie łódzkim w tym półroczu nikt nie wyraził zainteresowania rezydenturą. Na szczęście skończyły się docinki, że patolog to „zimny chirurg, który wie najwięcej, tyle że za późno”.
Jak wygląda współpraca na linii patomorfolog – stomatolog?
Nie ma różnic w porównaniu z kontaktami z innymi specjalistami. Są stomatolodzy, którzy nie tylko czują się zleceniodawcami badań mikroskopowych, ale i autentycznymi partnerami, z szeroką wiedzą fachową. Znam też innych, którym brakuje czasu, by czytelnie wypełnić skierowanie do badania. No cóż, ludzie są różni.
Na co stomatolog powinien zwrócić szczególną uwagę podczas leczenia? Jakie objawy powinny go zaniepokoić?
Nie potrafię tego w skrócie powiedzieć. Staramy się, prowadząc zajęcia ze studentami stomatologii, uczulić ich na symptomatologię zwłaszcza chorób głowy i szyi. Czasem adresat naszych wysiłków pozostaje mało zainteresowany i później w trakcie praktyki zawodowej dochodzi do przedziwnych zdarzeń, w tym błędów medycznych.
Jest pan profesor autorem licznych prac, autorytetem, a także wykładowcą. Czy liczba godzin na kierunku stomatologicznym jest wystarczająca?
Zatem najpierw o sobie. Jestem autorem szeregu prac i wykładowcą. Z tym autorytetem bym nie przesadzał. Z mojego doświadczenia, jeszcze studenckiego, wynika, że rozbudowuje się nadmiernie i niepotrzebnie zajęcia z niektórych przedmiotów kosztem wolnego czasu młodych ludzi. Oni będą stanowić polską inteligencję. Czy student kończący zajęcia po godzinie 20, po całym dniu nauki ma czas, siłę i ochotę czytać ambitną literaturę, oglądać nieogłupiające filmy, interesować się malarstwem, teatrem, muzyką? Wątpię! Osobiście uważam, że liczba godzin z patomorfologii mogłaby być niższa. Należy także zreformować skostniałą formę wykładów.
Co w przypadku studiów stomatologicznych przynosi największą satysfakcję, a co sprawia największy problem?
Powiem przewrotnie – nie miałem okazji kończyć studiów stomatologicznych, więc nie wiem. Natomiast „bliższa koszula ciału”. Obecnie z pewnością łódzkim studentom nie przynosi satysfakcji próba przebicia się przez miasto, aby stawić się punktualnie na zajęciach. To, co nam wszystkim zafundowano w tak krótkim okresie, nawet ze szczytnych pobudek, nie mieści się w logice inwestycyjnej.
Co jest najtrudniejsze w pracy patomorfologa?
Brak zrozumienia specyfiki specjalizacji. I może jeszcze coś nieuchwytnego – stała świadomość ulotności życia i ciągłe ocieranie się o śmierć.
Z jakimi problemami boryka się ta specjalizacja na co dzień?
Brak pieniędzy na nowoczesny sprzęt, często złe warunki na stanowiskach pracy oraz ciągła gonitwa z jednego miejsca pracy do drugiego, by zapewnić sobie godziwy byt. Jest jeszcze jeden problem. Wykonywanie naukowo-lekarskich sekcji zwłok to nie działanie z czystej ciekawości, lecz bieżąca weryfikacja skuteczności procesu diagnostyczno-leczniczego. W Polsce obecnie wykonuje się mało autopsji, głównie – i tu znów trzeba ten problem przywołać – z powodu braku pieniędzy. Wśród niektórych decydentów i medyków popularna jest opinia, ze diagnostyka pośmiertna odbiera pieniądze cierpiącym i żywym. Drodzy Państwo! Podczas sekcji zwłok naoglądałem się tylu błędów medycznych, że powinienem bać się szpitala. W wielu krajach na zachód od Odry firmy ubezpieczeniowe finansują diagnostykę pośmiertną, by ustalić rzeczywistą przyczynę zgonu i wysokość wynikających z niej świadczeń. Są to tzw. sekcje administracyjne. W Polsce formalnie nie istnieją one od 1967 r. Dlaczego nikt nie podejmuje kroków, by tą drogą zwiększyć przychody placówek patomorfologicznych, a co za tym idzie i szpitali? Temat ten poruszany był swego czasu na Zjeździe Polskiego Towarzystwa Patologów w Łodzi w 2008 roku. Do dziś żadna z osób, do których obowiązków należy nadzór nad patomorfologią, tym się nie zainteresowała.
Wraz z postępem technologicznym możliwości praktycznego wykorzystania histopatologii w praktyce wciąż rosną. Na co możemy liczyć w najbliższych latach?
Mówiąc w skrócie – na coraz większą automatyzację procesu opracowywania materiału komórkowego i tkankowego. Trzeba też tworzyć informatyczne sieci na terenie placówek medycznych. Rezerwa tkwi także w tzw. digitalizacji preparatów mikroskopowych.
Badania materiału tkankowego pozwalają rozpoznawać i oceniać stopień zaawansowania wielu chorób. Jakie jednostki dominują w statystykach?
Na wyniki badań patomorfologicznych nie wolno patrzyć przez pryzmat profilu zachorowań i umieralności. Znamy przecież powszechne zmiany chorobowe, np. infekcje paragrypowe, w których badanie mikroskopowe jest zbędne. Z całą pewnością onkologia bez patomorfologów się nie obędzie. Mamy też wiele typów zapaleń i ich powikłań, procesów zwyrodnieniowych, ubocznych skutków terapii etc.
W krajach o zaawansowanym poziomie medycyny rozpoznanie jednostki chorobowej przez lekarza histopatologa jest jednym z podstawowych kryteriów, na podstawie którego klinicyści podejmują decyzję o sposobie leczenia pacjenta. Jak to wygląda w Polsce?
W naszym pięknym kraju brakuje pieniędzy na prawie wszystko. W patomorfologii drogie są analizy immunohistochemiczne, które nierzadko otwierają drogę do najnowocześniejszego leczenia tzw. celowanego. Dostojnie powiem: robimy, co możemy!
Problem tkwi również w wycenie procedur przez NFZ…
To prawda, tkwi. Wszyscy o tym wiedzą. I co z tego? Podobno „i Salomon z próżnego nie naleje”. Zbliżają się kolejne wybory i pojawią się kolejne niespełnione obietnice.
W publikowanych artykułach, także w miesięczniku STOMATOLOGIA, opisuje pan ciekawe przypadki. Który z nich uznałby pan za najbardziej odkrywczy?
Rzeczywiście, lubię pisać o rzadkich jednostkach chorobowych. W niektórych przypadkach byłem autorem pierwszych opisów zmian patologicznych w Polsce, ujawnionych przeze mnie. Także zagranicą udało mi się kilkakrotnie znaleźć na miejscach 1-6 w kategorii kazuistyk. Aby nie zakończyć naszej rozmowy czymś smutnym, to przyznam się, że z kolegami chirurgami swego czasu przedstawiliśmy opis trzeciego na świecie przypadku przedostania się tasiemca nieuzbrojonego ze światła przewodu pokarmowego do pęcherzyka żółciowego. Zachorowała pani w sile wieku, która lubiła jeść wołowinę w postaci befsztyka tatarskiego. Sam też czasem spożywam to danie, ale na razie pasożytów w moim ciele nie dokarmiam.
Dziękuję za poświęcony mi czas.
Foto: Maciej Ochman | BadCompany.pl